Zmagań z Dziewiczą Górą ciąg dalszy – tym razem w zimowej scenerii. Mieliśmy pobiec razem z Pao, ale niestety jest uziemiona i trzymała kciukasy w domku, za co stokrotne dzięki:) Ale nie byłem sam, bo na miejscu spotkałem mojego dawnego koleżkę Karolka (pozdro brachu!), który wyrwał się z domu, aby móc w spokoju się stargać po śnieżnym puchu.
Zaiste, piękne były to okoliczności przyrody – cudowna gra światła, lodu i leśnej zimowej zieleni umiliła czas intensywnej rozgrzewki. Gotowi i zaopatrzeni na śnieżne wyboje dziarsko wystartowaliśmy, zostawiając za sobą białą kurzawę.
Od samego początku miałem tylko jedno w głowie. I to nie koksu 5 gram, tylko ostatni zbieg (brzmi jak nazwa dobrego filmu, w roli głównej dziki dzik:) Nie byłem pewien, czy spotkam tam ubity śnieg czy twardy lód, zaspy czy jeszcze inne zimowe niespodzianki, a zamiar był trudny w swojej prostocie – kokodżambo i do przodu, ku nowej przygodzie (albo ku twardym lądowaniu na tyłku).
Około 3. km rozwiązała mi się jedna sprawa – sznurowadło! To nigdy się nie zdarza, bo zawsze tego pilnuję (a mama mówiła, żeby nie nadużywać słówek „nigdy” lub „zawsze”). Więc zerkając mimochodem (raczej mimobiegiem) na te dwa tańczące wężyki przy bucie, miałem nadzieję, że nie runę jak długi.
No i przyszedł ten ostatni najtrudniejszy zbieg. Wtedy wydarzyło się kilka rzeczy. Miałem przed sobą trzech zawodników – jeden kijkarz biegnący 15 km, więc nieistotny i dwóch młodych byczków. Do wyboru było trzymać się ostatniego bysia, zbiegając udeptaną ścieżką albo zaryzykować drugą stroną, gdzie dziewiczy, nieubity śnieg stanowił dodatkową trudność. Nie byłbym Dzikiem Górskim, gdybym nie spróbował zaryzykować, więc puściłem się w dół tak mocno, że aż ryknąłem jak jeleń na rykowisku w czasie rui, mijając wszystkich oponentów. W tym momencie byłem drugi OPEN! Niestety, niewiarygodnie rozpędzony (2:51 min/km!), nie wyrobiłem na zakręcie i na ostatnich 200 m wyprzedzone wcześniej bycze harty kolejno mnie prześcignęły. 12 sekund zabrakło do drugiego miejsca. Mało i dużo. No cóż, bywa czasem i tak. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Ja dzisiaj ledwie na języczek tego szampana dostałem.
Ale czwarte miejsce jest złe. Na pocieszkę mam fakt, że odjechałem w kategorii M40 i na półmetku rywalizacji prowadzę z dużą przewagą. Ach te ejtisy…
Osobistą nagrodą była dla mnie korzenna kawa nad Rusałką w bardzo ciekawym towarzystwie, ale to zupełnie inna bajka…
VII Grand Prix Dziewiczej Góry w Biegach Górskich 2021 / 2022, Etap III, dystans 5 km
Szymon Kuraś: 23:17, 4. (OPEN), 1. (M40)
Szymek / Dzik Górski