Pierwszy Półmaraton Szymka – Bieg Zbąskich 22.09.2019
Kolejny cel wyznaczony na rok 2019 odhaczony. Półmaraton pobiegany. I na tym mógłbym zakończyć relację, bo szczerze mówiąc nie będę tego biegu mile wspominał. Po pierwsze: pogoda – końcówka lata jest cudowna na spacerki na dworze, ale taki półmaraton to już nie spacerek:) Po drugie: trasa. Z tego, co biegowe ptaszki ćwierkały, to Bieg Zbąskich nie należy do najłatwiejszych i zdecydowanie to odczułem, zwłaszcza na kilku podbiegach. Tak więc bez ciśnienia na jakiś konkretny wynik postanowiłem zacząć z „pejsami” na 1:30. Ambitny plan spalił na panewce już po 6 km, kiedy z grupy prowadzących pacemakerów (ze skrzydłami niczym husaria) wykruszył się Tomek K. Zostało dwóch. Po czym na 7. km odpadł drugi husar i pozostała jedna sztuka oraz szefuńcio wszystkich „pejsów” w osobie Barta G. Od tego czasu bieg zaczął mi się strasznie dłużyć i marzyłem o mecie. A to był dopiero 8 km! Grupa z husarem i Bartem zaczęła się ode mnie oddalać do coraz bardziej, a ja liczyłem kolejne kilometry, starając się odganiać myśli, że zostało co najmniej jeszcze raz tyle. Ale było już za późno. Chciałem po prostu jedynie przetrwać, dobiec i mieć w końcu to za sobą. Ale ta nieszczęsna długa prosta nie chciała się skończyć. Koszmar. Im bliżej byłem mety, tym coraz więcej ludzi mnie wyprzedzało, aż w końcu usłyszałem za mną zagrzewające okrzyki pacemakera prowadzącego biegaczy na 1:35. To mnie trochę zmobilizowało i próbowałem uciekać goniącej mnie grupie z flagą 1:35. W końcu doczłapałem się do mety i po prostu miałem wszystkiego dość. Mój czas to 01:34:44 (open 93., M30 37). Na dzień dzisiejszy wiem jedno – połówki to nie moja bajka. Wracam do piątek i dyszek:)
SK