Moja pierwsza setka 🙂

Może zacznę od początku. Pierwsze przemyślenia o przebiegnięciu takiego dystansu w mojej głowie pojawiły się jak podczas kwarantanny sączyłem sobie drinka w zimową noc 🙂
Od razu bez namysłu zapisałem się na dystans 110 km (trasa nazywa się K-B-L od głównych punktów orientacyjnych, czyli Kudowa zdrój, Bardo oraz Lądek zdrój), wiedząc, że wcześniej pobiegnę w Kudowej na dystansie 75 km, który miał być dobrym przetarciem, przed tym najważniejszym biegiem.
Mimo lockdownu udało się wypracować niezłą formę na treningach, a Kudowę ukończyłem w 12h w bardzo trudnych warunkach błotnych na trasie (jeszcze tam wrócę!). Po drodze zaliczyłem jeszcze dwa fajne treningi na 42 km i zostały dwa tygodnie do głównego biegu. Już wtedy nie mogłem się na niczym innym skupić i wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy całą ekipą NKB Chyży, JEDZIEMY DO LĄDKA!!!
Po drodze jeszcze robimy spacer regeneracyjny na Kłodzką Górę (6 km) przed jutrzejszym biegiem.


Tego samego dnia odbieram pakiet startowy, wcześniej przygotowany przepak zdaję w punkcie przepakowym, a następnie razem z bandą idziemy zobaczyć start ekipy harpaganów na 130 i 240 km. Czuć już klimat całego festiwalu 🙂

Po dobrze przespanej nocy wreszcie nadchodzi dzień zawodów, w południe zjadam makaron, odprowadzam Chyżaków na start biegu 33 km i udaję się na miejsce odjazdu autokarów do Kudowej, gdzie spotykam kolegów z klubu –  Andrzeja i Marka, oraz Rafała, którzy razem ze mną biegną dystans 110 km. Po dojeździe do Kudowej, zostaje mi godzinka do startu (19:00). Spotykam tam sporo znajomych, czas nieubłagalnie leci, zbliża się godzina W.
Na starcie jeszcze kilka cennych słów od ojca organizatora Piotrka Hercoga i słynne odliczanie 3,2,1….DAWAĆ!!!
Ruszam spokojnie, na początku lekki podbieg i już po 1 km czuję, że ubrania są przepocone :0
Potem zbieg i trochę asfaltu i tak frunę do Pasterki (15 km), tam zajadam trochę arbuzów, napełniam flaski i dzida na Szczeliniec 🙂
Po drodze zakładam już czołówkę, potem szybki marsz do góry i czuję, że robi się chłodniej. Powoli w mojej głowie układa się plan na ten bieg:)
Do Barda na przepak dobiec jak najszybciej i wykorzystać na maksa dobrą nocną pogodę.
Po wbiegnięciu na Szczeliniec, na punkcie odżywczym uzupełniam wodopój, dalej już droga na słynny labirynt, na którym nawet udaje mi się zgubić z kilkoma biegaczami.
Nocne bieganie tam to bajka jest 😀
Do następnego punktu jest 30 km, więc obawiam, czy litr płynów starczy. Biegnę sobie luźno, tętno poniżej 130 bpm i tak mijam po drodze kilku biegaczy z najdłuższego dystansu, którzy śpią sobie w wiatach 🙂 Następnie mijam małą wioskę-widmo Wambierzyce, a za nią nieoczekiwanie spotykam na trasie…..Patrycję Bereznowską, królową światowych biegów ultra. Widzę, że Pati jest zrelaksowana, zamieniam z nią kilka miłych słów i biegnę już trochę szybciej, bo czuję narastający już głód, a punkt coraz bliżej. Jakiś kilometr przed punktem słychać głośną muzykę i sobie myślę, że pewnie sobie ktoś domówkę rozkręcił w Ścinawce :D, jeszcze kilka metrów i jest punkt, a tam muzyka, wodzirej rozkręcający imprezę! Coś niesamowitego, jest grubo po północy i aż chce się tam zostać do rana :D, ale szybko oprzytomniałem, niestety tu się bieg rozgrywa…tak więc popijam colę, zgarniam trochę żarcia ze stołu i dalej w drogę.
Następnie trasa biegnie dużo asfaltem, aż dobiegam do miejscowości Słupca i tam trasa jest oznaczona strzałkami po chodnikach, przebiegamy przez dziwne blokowiska, po drodze napotykam na pana, który chciałby parę drobnych na jakiś mocniejszy trunek 🙂 W końcu dobiegam do Przełęczy Wilczej, gdzie zajadam się smacznymi pączkami.
Szybko się uwijam, bo powoli się już przejaśnia, a do Bardo na przepak już tylko 13 km. Po drodze spotykam młodszego kolegę Daniela, który mówi mi, że biegnie swój…pierwszy bieg górski!!! Szacun kolego, pierwszy bieg w górach i taka wyrypka od razu.
Do Bardo dobiegam, przed godziną 6:00, czyli wszystko układa się idealnie, bo czas na zegarku pokazuje 10 h:36 min. Przebieram się w świeże ciuchy, popijam ciepły barszczyk i ładuję trochę zegarek. Następnym odcinkiem była wspinaczka na górę Bardzką, szlakiem prawdziwej, ale i najcięższej w moim życiu…drogi krzyżowej, to tam zaczyna się walka o każdy kilometr. Po 73 km odczuwam, że to już bardziej EDK 🙂 Ale tutaj wszyscy cierpią, na samej górze jest ładny kościółek, do mety jest tylko i aż 35 km. Każdy krok to już walka z samym sobą, to już bieg nie nogami, a głową, takie prawdziwe ultra.
Następny punkt wypadł na parkingu Przełęczy Kłodzkiej. Tam jem smaczną bułkę z serem żółtym, oraz trochę arbuzów plus woda do flasków i dalej w drogę, bo zostało już tylko lekko ponad 20 km do celu. Na tym odcinku trasy ciekawy był jedynie bardzo stromy zbieg, dodatkowo utrudniony przez kamieniste podłoże. Tam wolno zbiegam od drzewa do drzewa, żeby nie zaliczyć upadku. Uff, udało się. Następnie zaliczam punkt Orłowiec i zostaje już ostatni podbieg, a potem 6 km zbiegu do Lądka. Na tym odcinku zaliczam swój pierwszy setny km! Lekko się wzruszam i pędzę na zbiegu już tak szybko jak tylko mogę do mety. Po drodze spotykam jeszcze Hubiego, który mnie jeszcze mocniej motywuje i truchta ze mną do parku zdrojowego, gdzie czeka upragniona meta, na której odbieram swój najważniejszy medal w życiu! W klasyfikacji ogólnej zajmuję setne miejsce 🙂 i 4. w kategorii z czasem 17 h 13 min. Cel zrealizowany, do zobaczenia za rok w Lądku.