Maraton Warszawski miałem od dawna w planach, jako jeden z punktów do Korony Maratonów Polskich ale też to, że w pierwszej edycji tego wyścigu, brał udział mój ojciec. Fajną opcją było też to, że bieg mógł mieć swój cel, biec charytatywnie. Po zebraniu określonej kwoty wśród znajomych na określony wybrany przez siebie cel, dostaje się pakiet startowy. Daje to dodatkową mobilizację do biegu. Po kilkumiesięcznych przygotowaniach, pojechałem z nastawieniem na osiągnięcie mety a może i zmieszczenie się w 3:50. Ostateczny plan miał zapaść w okolicach 25 km trasy. Poranek powitał słońcem ale i chłodnym, rześkim powietrzem. Prognoza pogody dawała nadzieję na idealne warunki do rywalizacji biegowej. Strzał pistoletu startowego – biegniemy. Postanowiłem biec przed zającami na 3:50, nie tracąc kontaktu wzrokowego ze skrzydłami z napisem „3:45”. Biegnąc z bukłakiem, nie zatrzymywałem się na punktach żywieniowych, co pozwalało mi być coraz bliżej poprzedzających mnie zajęcy. Jako że na 25 km czułem się dobrze postanowiłem że będę atakował 3:45. Udało się przetrwać kryzys po 35 km i przekroczyć metę w zadowalającym mnie czasie. Ogólnie bardzo pozytywnie oceniam imprezę. Trasa biegłą przez piękne okolice stolicy – park Łazienkowski, ZOO, reprezentacyjne Aleje Ujazdowskie, mosty Świętokrzyski i Gdański, a nawet „pod palmami” (Rondo de Gaulle’a). Polecam – warto!.
Marek Haliniak