Od 6 lat GWiNT to jedna z najbardziej wyczekiwanych imprez biegowych w naszym regionie. Trzy dystanse 55 km, 110 km i 100 mil, zróżnicowane leśne trasy oraz niesamowita atmosfera przyciąga na zawody setki biegaczy. Tak samo było w tym roku, gdzie ponad 500 zawodników stanęło na liniach startu chcąc podjąć walkę ze swoimi słabościami. Na ten rok postawiłem sobie cel dobiec do mety w czasie poniżej 6 godzin. Patrząc na okres przygotowawczy przetrenowany pod okiem Darka Ruty, ostatnie wyniki z zawodów oraz prognozę pogody na sobotę w głowie pojawiała się jedna myśl… jak nie teraz to kiedy?
Wolsztyn-Kuźnica Zbąska
Do Wolsztyna dowiózł nas podstawiony pod biuro zawodów autobus, na starcie stawiliśmy się silną BeroChyżakową grupą. Motywacyjne rozmowy oraz pozytywne nastawienie skracały nam oczekiwanie na upragniony start. Wspólnie z Grzegorz Greg oraz Jarek Dokowicz przygotowywaliśmy się do tego biegu, mieliśmy opracowany plan, trasę znaliśmy bardzo dobrze. Teraz musieliśmy to wszystko zrealizować. Równo o godzinie 12:00 wystartowaliśmy. W momencie startu jakby cieplej się zrobiło, momentami wydawało się, że jest nawet duszno, lecz jak wbiegliśmy do lasu warunki biegowe stały się idealne. Było chłodno, dużo cienia i co chwila wiały przyjemny chłodny wiatr. Utrzymywaliśmy zaplanowane tempo biegu około 5:50 min/km przez co na początku biegu wyprzedzały nas dziesiątki biegaczy. Zgodnie z planem po każdym przebiegniętym kilometrze braliśmy łyka wody, a co pięć kilometrów porcję żelu. Na 10 kilometrze, zaraz za jeziorem Brajec dotarliśmy do pierwszej górki, która ze względu na swoją wielkość i dużą ilość piachu dla większości biegaczy była ogromny zdziwieniem. Trzymając się naszego planu pod każdą górkę spokojnie podchodziliśmy aby unikać niepotrzebnych wzrostów pulsu i nie tracić energii. Z każdego wzniesienia szybko zbiegaliśmy, by nasze średnie tempo utrzymywało się w okolicach 6.00-6.30. Pokonujemy cztery kilometry górek, wszystko idzie według planu.
Kilkaset metrów przed plażą spotykamy Joanna i Bartosz razem z synami, którzy prowadzą mobilny punkt kibicowski. Asia biegnie z nami około 200 metrów dopingując nas. Pojawiamy się na punkcie kontrolnym, szybkie uzupełnienie wody, kubek coli, kawałek banana i po 60 sekundach biegniemy dalej.
Kuźnica Zbąska -Jastrzębsko Stare
Wybiegając w las spotykamy Maciiej, który robiąc trening postanowił przebiec z nami fragment trasy.W międzyczasie dołącza do Patryk, który ma podobne cele na ten bieg co my. Kolejne kilometry mijają nam w super samopoczuciu, mimo zaliczenia kolejnych kilku trudnych górek pomiędzy czternastym a siedemnastym kilometrem trasy. Docieramy do Szarek, gdzie czeka nas kilka kilometrów płaskiego fragmentu trasy. Korzystamy z niego by wyrównać tętno, a Lopez pilnuje nas byśmy nie szarżowali.
Na około 20 km spotykamy po raz drugi Guzików, którzy znów doładowują nas mocą pozytywnej energii. Na 21 kilometrze uzupełniamy zapasy wody u mojej siostry, która zrobiła swój punkt z wodą dla uczestników biegu. Wbiegamy na pięciokilometrowy odcinek krossa biegnącego na szczycie moreny. Cały czas trzymamy się planu, na płaskim biegniemy, z górek zbiegamy, na wzniesienia podchodzimy. Po dwóch kilometrach biegu na wzniesieniu dostrzegamy Tomasz oraz Tomasz z Berotu, którzy jadąc na rowerach dopingują biegnących wuwuzelami, chłopaki ruszają za nami. Kilkaset metrów przed punktem w Jastrzębsku na trasie biegu znajduje się przejazd kolejowy, który jak na złość zamyka się w momencie gdy go dostrzegamy…
Kilka chwil odpoczynku, łyk wody na nieplanowanym postoju i biegniemy dalej. Wybiegamy za zakrętu i od razu w oczy nam się rzuca znajoma postać z fioletową flagą! Tak to Honorata, która samego rana wspiera Hubert Q☕️ i Przemysław na dystansie 110 km, a teraz rusza z nami na stadion gdzie jest punkt. Zaraz po przekroczeniu drogi przed stadionem zaczyna się istny szał. Dziesiątki kibiców, Guziki wraz z dwoma towarzyszkami-przebierańcami, ekipa z Berotu, rodzina Grzesia. Na punkcie spędzamy dosłownie minutę, kubek coli, pół banana, uzupełniamy wodę, przybijamy pionę ze znajomymi i lecimy dalej. Niestety Jarek ma delikatne problemy z mięśniami i musi delikatnie zwolnić.
Jastrzębsko – Miedzichowo
Jeszcze “tylko” 3 km górek, 7 podbiegów i będzie płasko. Z Grzesiem doskonale zdajemy sobie sprawę z tego co nas czeka, Edyta i Patryk, którzy dołączyli się do nas na trasie mają te szczęście, że nie. Co chwila koło nas pojawiają się Tomasze dwa na rowerach strasząc wuwuzelami. Trzeba przyznać, że te 3 km podejść i zbiegów dały wycisk, ale na tym polega piękno tego biegu bo nie jest za łatwo. Na szczęście zaczyna się płaski odcinek trasy. Po trzech godzinach i siedmiu minutach dobiegamy do 30 km, pojawia mi się myśli, że jest dobrze, że się uda! Trzeba tylko realizować postanowienia. Na 31 km przechodzimy do 200 metrowego marszu, piach jest jak na pustyni, nie ma sensu tracić sił. Przecinamy autostradę, 6 km płaskiego i mamy Miedzichowo.
Moja ekipa chce zwolnić, mi biegnie się znakomicie, życzymy sobie powodzenia i rozdzielamy się. Biegnąc samemu mijam kilku biegaczy, na 35 km jestem po trzech godzinach i trzydziestu ośmiu minutach. W 100 metrów przede mną dostrzegam Łukasz z Berotu, którego zamierzam gonić. Po drugiej strony agrafki biegnie Wojtek, który już jest na 39 km- ten to ma dziś dzień. Doganiam Łukasza, życzymy sobie powodzenia. Ponownie pojawia się koło mnie mnie Grzesiu. 37 km to trzeci punkt Guzików, gdzie tym razem nawet piwa się napiłem, polecam ten stan na biegach ultra, browar smakuje lepiej niż na co dzień. Po trzech godzinach i pięćdziesięciu pięciu minutach dobiegamy na punkt kontrolny w Miedzichowie. Dwie minuty na punkcie i mogę lecieć dalej, u Grzesia pojawiają się skurcze , wybiegam sam z nadzieją, że mnie zaraz dogoni.
Miedzichowo-Meta
39 km to ponowne spotkanie z ekipą kibiców na agrafce. Oprócz Guzików wraz z przebierańcami jest także Piotr, zamieniamy parę słów i ruszam dalej. Niecałe 2h aby przebiec trochę ponad 16 km, kurde jest dobrze, nawet bardzo dobrze, kalkuje na jakie średnie tempo mogę sobie pozwolić. Kolejne kilometry biegnę w samotności, na dystansie maratonu melduję się w czasie 4h 22min. Z naprzeciwka pojawia się Darek i Owidiusz , no w końcu, ile można biec samemu. Darek daje kilka ważnych rad, Owi motywuje, rozdzielamy się, bo nie chcą ryzykować na mostku z rowerami, mamy się ponownie spotkać za parę kilometrów jak objadą Czarną Wodę. Jest i Kamil, po świetnym wyniku na maratonie nogi nie zregenerowały się do końca i męczą go skurcze łydek, dopingujemy się. Docieram do najbardziej charakterystycznego fragmentu trasy, mostku na Czarnej Wodzie, jest w tej okolicy trochę błota i jeżyn, więc delikatnie zwalniam podziwiając okoliczne widoki. Wydaje mi się, że zaczynam tracić siły, otwieram ostatni żel, piję wodę, chyba pomaga, chyba placebo, nie wiem, biegnę dalej po prawie trzy kilometrowej prostej. Pojawia się Leszek ze słowami “ takiego ultrasa to lubię”, co mnie motywuje i daje mocy. 48 km uzupełniam wodę przy ambonie koło leśniczówki. Jak co roku w tym miejscu trasy można liczyć na wode od leśniczego. Wybiegam za zakrętu i kolejna znajoma twarz, tym razem Jakub na rowerze dołącza do mnie. Zaczyna się wiadukt nad autostradą, nawet gdybym chciał to nie pobiegnę, spokojnie maszeruję. Na szczycie wracam do truchtu, Jakub jedzie cały czas koło mnie. Z oddali słychać hałas, już wiem co to będzie. Przy pomniku Świętego Huberta punkt kibicowski, Guziki, Przebierańce, Tomki na rowerach, Darek, Owidiusz, Piotr. 6.5 km do mety, 55 minut zapasu, jest zajebiście.
Ruszam dalej z dużą obstawą: Asia, Mikołaj, Darek i Owi. Na 50 km zaczyna pojawiać się ściana, nawet najmniejsze wzniesienia muszę podchodzić. Ekipa mnie zagaduje, dopinguje, średnie tempo spada…Koło Lavendera zapach obiadu…co za sadyści ! Dobiegamy do Glińskich Górek, w głowie całą lista przekleństw, bo wiem, że 20 metrów dalej jest płaska droga, a ja na resztkach sił próbuje biec, co chwila strome podejścia, do tego odcinki gdzie pełno piachu. Już się nie odzywam, po prostu próbuję poruszać się do przodu. Darek mówi coś w stylu : “ dobrze wyglądasz, silny jesteś…” dziwne, mam zupełnie odwrotne wrażenie Zaczyna się Nowy Tomyśl, trochę 1 km do mety, już nie da się tego zepsuć, nie da. Na wysokości szkoły SP 2 spotykam Krzysztofa rowerze, koło młyna Honda z Zenkiem wybiegają na środek drogi machając flagą OKB zatrzymują ruch aut bym mógł przebiec! Ostatnie metry do mety, nawet przyśpieszam, nogi niosą, słyszę doping kibiców, spiker wyczytuje moje nazwisko, Ala robi zdjęcia. Wbiegam na metę, jest super czas 5:48:30. Miejsce open 51/305, Miejsce M30 :22. Wynik powyżej oczekiwań.
Meta
Na mecie magia, setki emocji, jakoś tak nawet nie czuć zmęczenia, witam się ze znajomymi, gratulujemy sobie nawzajem, spotykam rodziców co pojawili się na mecie w momencie jak wbiegałem. Idę coś zjeść i wypić. Na mecie czekam na współtowarzyszy z trasy, którzy jeden po drugim w niedużych odstępach czasu meldują się na mecie.Ten bieg jest magiczny, inny niż wszystkie wszyscy zgodnie stwierdzają, że za rok trzeba biec ponownie. I na koniec, wielkie podziękowania dla wszystkich biegnących jak i kibicujących co wspierali na trasie!