Pojawiła się okazja, żeby opędzić zawody pt. Klonowy Charytatywny Cross Duathlon w malowniczym kompleksie pałacyku w Paryżu… znaczy się w Porażynie. Pomysł wykiełkował u mojego biegowego przyjaciela Piotrasa, który wykoncypował sobie udział sztafecie – ja pobiegnę, on pomyrda na rowerze. Jako, że Piotruś nie ma w zwyczaju wpuszczać mnie na minę, zgodziłem się bez wahania.

Nazwa naszej sztafety powstała po burzy mózgów trwającej jakieś 3 minuty, w końcu znamy się z Piotrusiem od przedszkola w budynku aktualnego LO, więc nadajemy na podobnych falach. Dla niewtajemniczonych – ejber to z poznańskiej gwary znaczy łobuziak albo nicpoń. A że mieszkamy prawie po sąsiedzku na dalekiej Północy, to nazwa momentalnie zatrybiła.

Na miejscu spotkaliśmy innych Chyżaków – ultraskę Marzennę, która podobnie jak my, zdecydowała się na sztafetę (ale mieszaną) oraz państwa Kilerów / Andrzejczaków – Anię i Łukasza, jak zwykle w doskonałych humorach, wraz z całą wesołą ekipą, czyli wulkany energii – Natalka i Mati oraz ich straż przyboczna – Olcia.

Gdy tylko wybiła godzina startu, wartko hycnęliśmy w las. Pętla liczyła 3 km, na początek musieliśmy pobiec 2 pętle,  potem przesiadka na 13 km roweru i znów pętla biegowa, ale sztuk 1.
Zmęczony po piątce w Strzyżewie (dzień wcześniej) z trudem goniłem, ale świeżości w kroku próżno było szukać.
Ostatnie metry ostatniej pętli pokonałem jednak na pełnej petardzie, zachęcony przez towarzyszącego mi Piotrusia, który pokazał, że potrafi szybko finiszować, co zresztą już potwierdził dzień wcześniej w Strzyżewie, gdzie zmusił swojego oponenta do tak skrajnego wysiłku, że ów padł na kolana ścięty niemocą i długo nie wstawał. A był to kawał chłopiska.

Wyborna dyspozycja Ani uratowała honor klubowy i z dumą mogliśmy oklaskiwać jej drugie miejsce wśród wszystkich dziewczyn. Brawo Dziunia! Kolejny medal należy się pogodzie. Choć początkowo ciutkę wiało, to z biegiem czasu zrobiło się słonecznie i zachęcająco do wspólnego biesiadowania.

Lokalne zawody mają swój urok, człek czuje się jak wśród wielkiej biegowej rodziny. Miałem wrażenie,  że widzę same znajome twarze (pozdro Emi!). W gronie kibiców pojawił się nasz ultras Krycha, odpoczywający po wyczerpującym górskim maratonie na Chojniku (czekamy na relację!).

Jednak nie wynik był dzisiaj najważniejszy (przynajmniej dla mnie), bo biorąc udział w zawodach, pomogliśmy zebrać pieniążki dla chorej Zosi Peikow. Wyszło ponad 5 tys. zł, więc całkiem pokaźna sumka. Oby więcej takich inicjatyw.

Do widoku na kolejnych biegowych wyzwaniach!