Rok powoli się kończy, a zbyteczny wagowy naddatek poświąteczny sam się nie wchłonie. Szczęściu trzeba dopomóc. W sukurs przyszedł nam kolejny bieg z cyklu Grand Prix Pniew. Tym razem w okolicach fabryki Hondy. Mając w głowach przyjemne (bo pudłowane) wspomnienia z poprzedniego biegu z cyklu GP, Chyżacka banda w niemal identycznym jak ostatnio składzie, ochoczo zawitała na linię startu. Standardowo do wyboru były 2 dystansy (5 i 10 km) oraz kijaszki. Konsekwentnie, każdy z Chyżaków wybrał tą samą opcję, co przy okazji wrześniowego biegu.

Po konkretnej rozgrzewce (dzięki, Romku!) dziarsko ruszyliśmy w trasę. Słoneczko, zamiast chować się za chmurami, z zainteresowaniem przyglądało się naszym zmaganiom, przyjemnie nas przy tym ogrzewając (momentami tak dawało po gałach, że nic nie było widać).
Trasa przebiegała polnymi i leśnymi dróżkami, nie omijając przy tym podbiegów, czyli coś, co dziki górskie lubią najbardziej:)
Końcówka trasy to już chodnik z kostki brukowej. I tam właśnie musiałem odpalić tryb TURBO, ponieważ bliżej niezidentyfikowany wyrostek z młodszej kategorii, którego minąłem jeszcze w lesie, niebezpiecznie się zbliżał, na co wskazywało coraz głośniejsze sapanie za moimi plecami. To był impuls, żeby przyśpieszyć i zostawić to sapanie w tyle. Mijam ostatni zakręt, zostało ok. 100 metrów do upragnionej mety, aż tu nagle sapiący jegomość próbuje mnie znów wyprzedzać, sapiąc już na pełnym gazie. Tego było za wiele. Wydałem polecenie: „Komputer, uruchom tryb NITRO”. W tym momencie mojemu oponentowi pozostało jedynie oglądać napis na tyle mojej koszulki, oddalający się z szybkością Sokoła Millenium podczas skoku w nadświetlną. Wysiłek się opłacił, bo nie dość, że utrzymałem 3. pozycję w mojej kategorii, to jeszcze byłem pierwszym konsumentem pysznego makowca i ciepłej herbatki z cytryną. To tak jakbym był jedynym klientem w hipermarkecie w czasie przedświątecznej gorączki zakupowej. Bez kolejek. Pełne półki. Czad komando!
Racząc się pysznym posiłkiem, czekałem na pozostałych Chyżych ziomków. Długo nie musiałem czekać. Latka lecą, zawodnicy się zmieniają, a na Marzennę Perz nadal nie ma mocnych. Z chorobą czy bez, nie ma znaczenia. Proponuję następnym razem już przed biegiem zarezerwować dla niej pudełko z nr 1, bo szkoda tych dziewczyn, które łudzą się, że postawią swoje piękne stópki na najwyższym miejscu podium, skoro królowa w tej kategorii jest tylko jedna. Bravissimo Marzenna!
Następnie metę przekroczył nasz superkomputer Pietro (Skynet może mu buty czyścić), który nie zniżał się do poziomu bezmyślnych zajęcy cisnących na najlepszy wynik, tylko skupiał się raczej na analizie, uruchamiając swoje zwoje mózgowe (a ma ich dość sporo) i zastanawiał się, w jaki sposób będą liczone punkty w klasyfikacji generalnej.
Teraz pozostało jedynie poczekać i dopingować naszych pozostałych klubowiczów, którzy wybrali opcję 10 km. Pierwszym z nich był Sławomir – wciąż  rzadko bywający na treningach (zajęty pewnie miłością w Zakopanem),  ale wciąż prezentujący przyzwoitą formę. Niedługo po nim na mecie zameldował się Jacek Strong, który mimo wyczerpania przeziębieniem, zdołał wyszarpać 2. miejsce w katce. Szacun! Jako wisienka na biegowym torcie, sprężystym kroczkiem metę przekroczyła nasza Blondi-strzała Dżoana, której żadna lordoza lędźwiowa nie straszna i która wychycała 2. miejsce wśród kobiet. Kciuki w górę!
A oto Chyżackie wyniki:
5 km:
Szymon Kuraś: 20:49, 8. (OPEN), 3. (M30-39)
Marzenna Perz: 24:43, 28. (OPEN), 1. (K50+)
Piotr Konieczny: 27:37, 43. (OPEN), 11. (M30-39)
10 km:
Sławomir Drgas: 45:32, 19. (OPEN), 10. (M30-39)
Jacek Zerbst: 46:12, 22. (OPEN), 2. (M40-49)
Joanna Guzik: 46:57, 24. (OPEN), 2. (K30-39)
Szymek